Aktualności / Historia Magmy z kursu L1 w Łódzkim
Jak ją zobaczyłem pierwszy raz to
pomyślałem „Piękna klaczka ale nocny koszmar wetów, kowali i pewnie właścicielki.” Kopała tak, żeby mnie sięgnąć, wspinała się, szczerzyła do gryzienia i pomiatała każdym, kto się do niej zbliżał wykazując „0” szacunku do człowieka. Popalone ręce od lin i ryzyko poważniejszego wypadku to było za dużo i prawdopodobnie to mógłby być jej koniec. Pomóc Marcie i Magmie mogła najbardziej drastyczna metoda po którą zdecydowałem się sięgnąć. Zanim wpadła na kolejny pomysł przeciągnięcia człowieka spętałem jej przednie nogi i kiedy wspięła się bijąc przodem wytrąciłem ją z równowagi tak, że runęła na bok przy mnie. Zapamiętam jej kompletnie zdziwione i zaskoczone oczy. Dźwignęła się i stanęła obok mojego ramienia prosząc o pomoc. Zdjąłem pęta i wygłaskałem to piękne zwierzę. Poszła za mną krok w krok na rzuconej linie.Czułem, że mamy na kursie zupełnie innego konia. Warto posłuchać jej właścicielki.
Historia Magmy
„Jeżdżąc po rożnych stajniach i szkółkach jeździeckich zapragnęłam mieć w końcu własnego konia i to koniecznie hucuła. Znalazłam ogłoszenie w internecie – „okazja Hucułkę sprzedam tanio
tylko w dobre ręce”. Kompletnie nie miałam wówczas pojęcia co trzeba wziąć pod uwagę kupując konia. Musiałam umówić się na dokładną godzinę przyjazdu a gdy przyjechałam z Hucułki zrobiła się mieszanka konika polskiego i hucuła i to nie na pewno, bo w paszporcie ma NN. Klacz ustawiono na dwóch uwiązach, a gdy brałam tylne nogi to jedną wyrywała. Kiedy wsiadałam w siodło trzymały ją 2 osoby, a jak ruszyła to od razu caplowała. Jak ją zabierałam to znów o dokładnej porze z pytaniem czy przyjadę ze specjalistą. Klacz panicznie bała się przyczepy i pomimo środka uspokajającego sedalinu wprowadzanie jej do przyczepy trwało 2,5 godziny, a zadziałała dopiero kurtka na jej głowie. W nowej stajni klacz grzecznie wyszła z przyczepy i weszła do boksu, do którego już później przez 2 miesiące nie chciała nikogo wpuścić. Toaletę robiłyśmy walcząc ze sobą na korytarzu bo odsadzała się siadając na zadzie, straszyła kopaniem przy czyszczeniu kopyt, spychała mnie na ścianę przy szczotkowaniu, z premedytacją deptała po stopach i kładąc uszy do tyłu pokazywała zęby i wyrywała się rożnym osobom z uwiązu.
Postanowiłam spróbować z nią metod naturalnych, bo kuzynka szkoliła w ten sposób swoje konie i trochę o tym poczytałam. Robiłam z nią 7 zabaw Pata Parellego. Byłam w Wiatowicach na kursie z Bernim Zambail jako wolny słuchacz i żałowałam, że nie mogę jechać na żaden kurs z koniem, bo ona nie wchodzi do przyczepy. Chciałam zorganizować kurs dla 3 koni w swojej stadninie z Justyną Mitką, ale nie udało mi się zmobilizować moich koleżanek z końmi. Raczej radziły mi żebym ją sprzedała, bo inaczej kiedyś mnie zabije. Gdy miałam ją już pół roku widziałam znaczną poprawę w jej zachowaniu, razem przejechałyśmy nawet czterogodzinnego Hubertusa. Po nim zachorowała na rzekomego raka strzałki kopytowej i dwóch weterynarzy określiło ją jako wyjątkowo ostrą klacz i ostrzegli, że nie będzie mi z nią łatwo. Czułam się odpowiedzialna za jej los od momentu kupna i na razie cieszyłam się ,że grzecznie stoi dając sobie robić codzienne opatrunki. Gdy wyzdrowiała – co i weterynarz i kowal uznali za cud – do stadniny przyszła nowa instruktorka.
Młoda dziewczyna zupełnie sobie z
moją klaczą nie radziła, ponieważ ta uciekała jej za każdym razem, gdy szły na pastwisko – no i musiałyśmy sobie szukać nowej stajni. Zrobiłam z nią join – up i zaczęłam jeździć na oklep. Po 7 miesiącach do nowej stajni moja klacz musiała jechać w przyczepie, ale sposób w jaki załadowywali ją „specjaliści” o mało nie pozbawił jej oka, gdy wciąganą na siłę głową zahaczyła o ramę bukmanki. Zaraz po przyjeździe dowiedziałam się od właścicieli, że nie życzą oni sobie w swojej stajni żadnych metod naturalnych. Tak więc od maja do września jeździłam na moim koniu na oklep i spróbowałam jazdy na hakamore z krótkimi czankami. Miałam z nią dobry kontakt ale prowadzałam ją na łańcuszku prezenterskim. Postanowiłam znów przenieść ją i znów moja klacz przy załadunku do przyczepy przeżyła traumatyczne wydarzenie. Chciałam żeby załadował ją znajomy kowal, ale on sobie nie poradził, więc załadowywał klacz właściciel stajni. I się zaczęło - poszły w ruch lonże, baty- klacz stawała dęba i w tej panice wsadziła nogi w kratki bocznych zastawiających bramek i przy tym jeszcze się przewróciła. Nie mogłam patrzeć na tą tragedię i poprosiłam żeby została nadal w tej stajni, że nie chcę jej nigdzie przewozić. Jednak gdy wstała była tak przerażona , że weszła ją już bez szarpania. Do nowej stajni moja klaczka zajechała z poranionymi nogami, ale z nadzieją na normalne życie. Oczywiście nadal wsiadałam w siodło lub na oklep gdy była uwiązana, ale przyzwyczaiłam się do tego bo stała spokojnie. Na 2 miesiące pożyczyłam bukmankę, żeby spróbować odczulić klacz i uczyć ją spokojnego wchodzenia do przyczepy. Moja koleżanka i kolega byli na kursie Monty Robertsa i próbowali ją uczyć po join – up. Nic z tego nie wyszło. Wszystkie sposoby były wykorzystane łącznie ze smakołykami w przyczepie. Straciłam już nadzieje, że kiedykolwiek przewiozę ją w bukmance. Zaczęły się wakacje a tu taka niespodzianka – czytam w internecie – w sierpniu kurs JNBT w Mikołajewie kolo Łodzi.
Jeżdżę konno regularnie od 7 lat i od kilku lat czekam na kurs naturalu, który odbyłby się w wakacje i w naszym regionie łódzkim. Nabrałam ogromnych chęci na wyjazd, ale napisałam do organizatorów, że mój koń nie wchodzi do przyczepy i proszę o konia z ośrodka . Opisałam przypadek mojej klaczy, że kilka razy była brutalnie potraktowana przy załadunku do przyczepy i po tych traumatycznych przeżyciach blokuje się i niemożliwe jest przewiezienie jej przyczepą. W odpowiedzi na to otrzymałam wspaniałą propozycje - zapewnienie pani - że będę uczestniczyła w kursie z własnym koniem ponieważ pan Andrzej Makacewicz, który będzie prowadził kurs przyjedzie po moją klacz i nauczy ją spokojnego wchodzenia do przyczepki. Któżby w mojej sytuacji nie zgodził się na taką propozycję. Człowiek z takim autorytetem pojedzie na kurs okrężną drogą po to żeby wyleczyć moją klacz z traumy - to po prostu piękne, a wydawało mi się takie niemożliwe do zrealizowania. Nikt wcześniej przez ponad 2 lata, jak posiadam konia, zarówno z „zaklinaczy” jak i innych naturalsów, z którymi się kontaktowałam nie zaproponował mi niczego podobnego. Tak więc zadzwoniłam do pana Andrzeja i ustaliliśmy czas i miejsce na dzień przed rozpoczęciem kursu.
Zaproszenie (bo - to słowo brzmi ładniej niż załadunek) mojej klaczki do przyczepy łącznie z wszystkimi ćwiczeniami przygotowującymi trwalo 1,5 godziny, a nie 2,5 jakie było maksymalne założenie pana Makacewicza. Magma - bo tak ma na imię moja klaczka weszła spokojnie, równo przy ramieniu pana Andrzeja. Wieczorną porą, pogryzieni przez komary, ale szczęśliwi wyruszyliśmy do Mikołajewa na kurs JNBT.
To nie wszystko – ha ha ha. Pierwszy dzień kursu był dla nas bardzo trudny, bo Magma pokazała, że jest mila i grzeczna, ale tylko wtedy gdy była prowadzona na łańcuszku. Po południu, gdy trzeba było ćwiczyć na kantarze sznurkowym Magma kilka razy wyrwała mi się , raz nawet przeciągnęła mnie na plecach po pastwisku, spaliła też liną dłoń mojej koleżance, uciekła również samemu mistrzowi. Andrzej Makacewicz wyjaśnił nam, że ciąganie człowieka na uwiązie - to u niej już narów i że nie można tego tak zostawić, a w związku z tym kurs L1 dla klaczki zamieni się w leczenie narowów. Nie będę opisywać dokładnie jak wyglądało ćwiczenie leczące Magmę z narowu uciekania, ważne, że gdy leżała na ziemi to człowiek był przy niej, a gdy wstała była wdzięczna, że może za nim podążać.
Następne dni kursu były dniami radości i satysfakcji z posiadania dzielnego, inteligentnego i dobrego konika. W ostatnim dniu Magma zrobiła ze mną najpierw w ręku spokojnie wszystkie przeszkody krosu, potem w siodle i następnie na oklep prowadzona na kantarze sznurkowym. Nie straszne jej było przejście po paletach, rów z wodą, przeciskanie między beczkami, rożne przeszkody i szeleszcząca plandeka. Po powrocie z kursu, ćwiczymy prawie codziennie.Nie ucieka już ode mnie i nie wyrywa się z uwiązu, ufnie współpracuje, a gdy ją siodłam i wsiadam w siodło stoi spokojnie bez wiązania.
Magma kilkakrotnie weszła już samodzielnie przy moim ramieniu do przyczepy, a za każdym razem czeka tam na nią suchy chleb, który bardzo lubi i jest on tu dla niej pozytywnym wzmocnieniem. Ten moment wchodzenia do przyczepy jest dla mnie zawsze ogromnie ważny i wzniosły i choćby weszła po raz 50- ty to dla mnie zawsze taki będzie. Liczę sie z tym, że Magma nie jest i nie będzie łatwym koniem i zawsze będzie próbowała wobec mnie swoich sztuczek, ale wiem już teraz jak pokazać jej, że dla jej dobra to ja muszę być Alfa. Dziękuję serdecznie Andrzejowi za zrozumienie, podtrzymywanie na duchu, wielkie wsparcie i pomoc.”
Marta K
powrót